Zaczęłam od opisu gejzerów i wodospadu, a chyba powinnam mniej więcej pokazać, jak przez tydzień przemieszczaliśmy się po całym kraju oraz jak w ogóle się do niego dostaliśmy.
Na samym początku muszę uczciwie się przyznać, że do organizacji wycieczki nie przyłożyłam się wcale, palcem nie kiwnęłam, nie poświęciłam na to ani sekundy. Mam w domu genialnego organizatora, który zjeździł pół świata i biegle włada angielskim, więc na szczęście nie muszę się martwić niczym poza spakowaniem walizki i wypisaniem punktów, które chcę obejrzeć - w tym przypadku były to wieloryby, przełęcz Oxi, Dimmuborgir, laguna z fokami oraz dwa wodospady - Detifoss i Selfoss. Całą resztę zostawiłam w dobrych rękach.
***
Ciężko jest znaleźć lot bezpośredni Wrocław-Rejkiawik. Tzn ja nie widziałam, co mi wystarcza jako dowód ich niebytu. Lecieliśmy z Berlina, do którego dostaliśmy się Polskim Busem. Wylądowaliśmy w Keflaviku, gdzie mieliśmy już zarezerwowany samochód. Ma to taki plus (poza olbrzymim oczywistym minusem - bardzo drogie rozwiązanie), że w Islandii nie widziałam ani jednego dworca, pociągu, ani metra toru kolejowego. Po prostu ten kraj nie ma sieci transportu kolejowego.
Z Keflaviku udaliśmy się na nocleg do miejscowości Bjarkarbraut, którą wybraliśmy z uwagi na bliskość doliny Houkadalur, w której znajdują się obiekty opisane tu i tu. Google maps pokazuje, gdzie jest Keflavik, Reykiavik oraz Bjarkarbraut:
Zatrzymaliśmy się w "guesthousie", czyli u nas byśmy powiedzieli coś pomiędzy pensjonatem a domem - jest to najlepsze wyjście w Islandii: koszt noclegu (za pokój-klitkę) w takim domu to około 100 euro, podczas gdy hotele są 2,5-3 razy droższe. Nie zawsze jest do dyspozycji osobna łazienka (a jak jest, to ma metr kwadratowy powierzchni), ale 3 łazienki na 6-8 pokoi to naprawdę rozsądna ilość. Do dyspozycji wszędzie są również kuchnie.
Nasz Husid Guesthouse wyglądał mniej więcej tak:
Na piętrze mieszkała pani właścicielka, a na dole znajdowały się pokoje dla gości. Jeśli odwrócić się o 180 stopni, to otrzymamy taki widok:
Myślę, że miło widzieć taki krajobraz, pijąc poranną kawę.
Przeszliśmy się na spacer po wiosce, zajął nam jakiś kwadrans. Miejscowości w Islandii to raczej nie są metropolie.
***
Kolejnego dnia wyjechaliśmy do wcześniej opisanego wodospadu i gejzerów, a następnie udaliśmy się na północ.
Po drodze, która wiodła przez góry (i się bałam), musieliśmy się zatrzymywać, bo było tak pięknie, że trzeba było wysiąść z auta, żeby podziwiać.
Zahaczyliśmy również o park narodowy Thingvellir (zielona plamka na trasie). Piękne skały i cudowne widoki to atrakcja turystyczna, ale opiszę je osobno.
W Akureyri spędziliśmy trzy dni pełne cudowności, które jednakże opiszę później. Odwiedziliśmy Husavik, z którego wypłynęliśmy na rejs statkiem w celu podglądania wielorybów.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz